Był piękny, słoneczny dzień… Wstęp trochę oklepany, ale nie mam pomysłu jak inaczej zacząć, bo fakt faktem dzień był piękny i słoneczny, spożywałam śniadanie z moim mężem i dziećmi w jednym z amerykańskich hoteli. Dzieci mam słodkie, dosłownie, bo paszcze miały umorusane czymś słodkim i klejącym, co zresztą same sobie wybrały na śniadanie – szwedzki stół, jak wiecie, sprzyja dzieciom i ich wyborom. Wszyscy kolektywnie, całą czwórką stołowaliśmy się sami, kelner niby krążył w okolicy, raz nawet podszedł i nalał nam wody do szklanek, po czym zniknął i tyle go widziałam do końca śniadania. Wyrósł spod ziemi dopiero przy końcu posiłku pozostawiając rachunek – zmroziło nas, spojrzałam na mojego męża i zapytałam badawczo: „Kochanie, czy nasze posiłki nie są wliczone w koszt pobytu?” „Oczywiście, że są!” – odparł mój mąż zdziwiony i zmieszany. Patrzymy zbici z tropu na świstek, a tam wielkimi literami napisane:

WPISZ KWOTĘ NAPIWKU

I oczywiście trzy kropeczki z miejscem na deklarowaną kwotę.

Myślę sobie, oż ty! Za co niby ten napiwek!  Niby ten szybki lopez, który przemknął mi przed nosem raz jeden na cały poranek ma zasługiwać na napiwek?!

I wtedy zderzenie z rzeczywistością – bo musicie wiedzieć, że w USA wszędzie spodziewają się napiwków i co więcej, sami sugerują ich dawanie! W myśl formuły: ledwo pierdnie, a już chce napiwek! W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że napiwki daje się i otrzymuje za dobrze wykonaną pracę, dobrą obsługę i super serwis, im dalej na Zachód, tym bardziej granica się zaciera, dać należy zawsze, bo tak wypada. Co to oznacza? Że usługa realnie kosztuje ok. 10 proc. więcej niż wskazuje rachunek, bo 10 proc. to minimum, które powinnaś dać. Wygląda trochę na przerzucanie kosztów pracy z pracodawcy na klienta, zaczęłam bić się z myślami. Moje podejście absolutnie nie wynika ze sknerstwa, bo sama jeszcze kilkanaście lat temu pracowałam jako kelnerka w Wielkiej Brytanii i sama byłam po drugiej stronie barykady, liczyłam na napiwki, bo były dobrym sposobem dorobienia do regularniej wypłaty, ale na litość! Nie oczekiwałam pieniędzy za postawienie na stoliku filiżanki cappuccino. Stany, Stany…