Opowiem Wam o mojej ostatniej refleksji, która nasunęła mi się po wizycie w osiedlowym sklepie specjalizującym się w sprzedaży warzyw i owoców. Sklep ma bardzo dobry, choć nie najtańszy, towar. Warzywniak kusi, bo jest bardzo blisko mojego domu, mogę więc kupić naprawdę porządny towar bez potrzeby urządzania turystyki zakupowej na drugi koniec dzielnicy.
Tego dnia do sklepu razem ze mną weszła starsza, jak się później okazało, bardzo wymagająca klientka. Po kurtuazyjnym powitaniu zaczęła z irytacją stwierdzać, że towar jest przesadnie drogi i głośno zwróciła uwagę sprzedawcy: „jabłka za 8 złotych, czy wy powariowaliście z tymi cenami? Na targu w Broniszach, gdzie i pan kupuje towar, który sprzedaje pan za takie pieniądze, jabłka kosztują złotówkę!”
Oczywiście kobieta miała prawo wyrazić swoją opinię i niezadowolenie, na które sprzedawca zareagował wymownym milczeniem – ja szybko z jego zachowania wywnioskowałam, że ustalanie cen produktów nie jest w jego gestii. Kobieta, mimo braku reakcji, kontynuowała jednak swój wywód: „ktoś tu rozum stracił, to jest przesada!”. Stwierdziłam, że czas tej dyskusji jest wystarczająco długi, kolejka sklepowa stanęła, więc postanowiłam zareagować. Wytłumaczyłam, jak mogłam najspokojniej, że sklep na osiedlu to nie hala na Broniszach, ale punkt w drogiej lokalizacji, towar zawsze świeży i bardzo dobry, a ceny wynikają z pewnych kosztów stałych, jakie ponosi właściciel sklepu (czynszu najmu, opłat eksploatacyjnych itp.). Kobieta jednak się nie poddawała, rozejrzała się po sklepie i powiedziała: „niech zarabiają na innych produktach!”. Pomyślałam wtedy, że nie bardzo jest w tym konkretnym sklepie na czym zarabiać, jabłka jako owoce sezonowe i popularne zajmują większą część półki w, dodam tu dla jasności, nie dużym lokalu. W cenę wkalkulowane musi być niemal wszystko, a przede wszystkim koszty wynikające z dużego ryzyka zepsucia towaru.
Powiedziałam kobiecie, że sama jestem przedsiębiorcą i jednocześnie klientem wielu punktów usługowych i handlowych, zakupy w tym sklepie robię często i wiem, że ceny nie biorą się z sufitu, ale z czystej kalkulacji. Pani oburzyła się i oświadczyła, że też jest przedsiębiorcą. Do teraz zastanawiam się, jak nalicza marżę w swoim biznesie i jaki ma to wpływ na ceny… Myślę jednak, że dyskusja jaką rozpętała w sklepie była i dla niej pouczającą interakcją.
Słowem – ceny nie biorą się z nikąd. Zawsze zanim zaczniemy komentować ich wysokość zastanówmy się i w głowie zróbmy proste ćwiczenie:
Pomyśl, do czego porównujesz ceny i zastanów się, z czego wynika na pozór wysoka cena towaru. Sama robię taki wybieg, kiedy jest mi ciężko oszacować, czy coś jest w danym miejscu za drogie, czy nie.