W Warszawie i nie tylko powstają fajne, odbywające się w weekendy, inicjatywy targów śniadaniowych i tym podobnych imprez tematycznych. Sobota i niedziela są dla mnie takimi dniami, kiedy mogę przyszaleć, zrobić to, na co mam ochotę i spędzić czas, tak jak chcę. Udałam się niedawno razem z moimi synami na jeden z takich targów. Osobiście uwielbiam takie miejsca, gdyż ponieważ: jak nic mnie inne inspirują (i nie jestem tutaj gołosłowna, bo jak widzicie po fakcie powstał ten artykuł).
Pewnej soboty zapakowałam dziatwę sztuk dwie do auta, obiecując młodszemu, po pierwsze coś pysznego do przegryzienia, a po drugie informując, że jedziemy w suuuper miejsce gdzie kupię mu dużo książek. Starsze dziecko, mniej łase na obietnice, przystało na komunikat, że i dla niego coś fajnego się znajdzie J Impreza nazywała się Slow Weekend, chociaż śmiem twierdzić, że ze ‘slow’ miała wspólną tylko nazwę. ‘Slow’ zamieniło się w ‘fast’ już przy szukaniu miejsca parkingowego. Jak zawsze zadziałała jednak zasada afirmacji, a że moje dzieci też ją znają, to afirmując we troje szybko uporaliśmy się z problemem parkowania auta. Rach ciach i samochód ustawiony. A my, w strugach grudniowego deszczu, w podskokach szukalismy wejścia na wspomniane targi.